czwartek, 20 grudnia 2012

Inna noc wigilijna

Amerykański klasyk z pierwszej połowy XIX wieku poświęcony Świętom Bożego Narodzenia „The Night before Christmas” zagościł już na dobre w wielu polskich domach pod tytułem „Noc wigilijna”. Los sprawił, że mamy zarówno amerykańskie jak i polskie wydanie tej książki. Myślałam, że ta staroświecka opowieść nie zainteresuje moich córek, a tymczasem stała się jedną z ulubionych lektur na lata. Clement C. Moore napisał o wigilijnej nocy dla swoich dzieci. Swojej córce współczesną wersję świątecznej historii zadedykowała ceniona brytyjska poetka Carol Ann Duffy i zatytułowała ją „Another Night Before Christmas”. Trafiłam na nią sprawdzając w Internecie, jakie książki ilustrował Marc Boutavant. Decyzja o kupnie zapadła błyskawicznie. I nie zawiodłyśmy się. Córka kartkując nową książkę z pamięci recytowała fragmenty dziewiętnastowiecznej wersji. Wnuczka natomiast od razu orzekła, że to książka o Świętach z Moukiem, bo tak kojarzy tę kreskę, póki co.
Pierwsze wydanie utworu Carol Ann Duffy ukazalo się w 2005 roku nakładem Johna Murreya z ilustracjami właśnie Marca Boutavanta.
Ciekawe jest porównanie obu tekstów, sprzed blisko 200 lat i współczesnego, o czym wspomniałam wcześniej. Nowa wersja zachowuje rytm wiersza z dziewiętnastowiecznego utworu.
Rozbawiło mnie zestawienie zachowania dzieci w jednej i drugiej książce. W XIX wieku dzieci grzecznie spały a przybycie Mikołaja zupełnie przez przypadek zaobserwował ojciec. W XXI wieku z małe dziecko nie śpi, bo chce sprawdzić, czy istnieje Mikołaj, czy jest prawdziwy.
Carol Ann Duffy w niezwykle dowcipny sposób oddaje realia dzisiejszego świata:
„The Christmas Tree posed (...) against the dull glass of the mute TV screen”.
„Though she lived in an age where celebrity ruled…”
I ta magia wigilijnej nocy wyrażona przez autorkę. Mnie, Babci, robi się ciepło na sercu.
Patrząc na zaprezentowane już wyżej fragmenty książki trudno odmówić uroku ilustracjom Marca Boutavanta. Doskonale współgrają z ciepłym i dowcipnym tekstem. Również są ciepłe i tryskają humorem. Oto jeszcze kilka zbliżeń niezwykłych ilustracji Marca Boutavanta.

czwartek, 29 listopada 2012

Kredki dla małych rączek

Chwytać kredkę i trzymać ją może już półroczne niemowlę. Początkowo zaciska całą dłoń na kredce, z czasem zaczyna chwytać palcami. W tym czasie zaczynają dzieciom wyrastać zęby i zazawyczaj to, co trzymają w rączkach trafia do ich buzi. Czyli ważne jest, żeby kredki dla najmłodszych miały odpowiedni kształt ze względu na chwytanie, nie dawały się łatwo ugryźć i nie były szkodliwe ze względu na wkładanie do buzi.
Zakup kredek przeznaczonych dla rocznych maluchów (oznaczonych 12M+) wydaje się nie być problemem.
Z dostępnych na polskim rynku do pierwszych prób rysowania dobre są kredki zamontowane w zabawnych figurkach (1) umożliwiających chwytanie całą od dłonią od góry. Zbliżone możliwości dają jumbo crayons (2, 3) dzięki temu, że są krótkie i grube. Podobnie jest z block crayons (4), które jednocześnie mogą być użyte, jak klocki, do budowania wież.
18-miesięczne dziecko jest w stanie trzymać kredkę trzema palcami. Jest to możliwe, jeśli użyje ono trójkątnych kredek bez oprawy (5) lub w oprawie (6). Dla mojej wnuczki dużą atrakcją stały się sześciokątne kredki w drewnianej oprawie, które mają na sobie rysunki (7). Największym przebojem wśród nich była zielona żabka.
Nie przetestowałyśmy wszystkich pokazanych kredek. Używane przez N kredki są miękkie w rysowaniu, dobrze kolorują, są dość odporne na łamanie. Rzeczywiście można je łatwo zmyć. Kolory są żywe. Zgodnie z przewidywaniami, zestaw ‘2 w 1’ najmniej się sprawdził jako kredki.
Dla dwulatków zainteresowały nas kredki trójkątne w przekroju bez oprawy (8) i ołówkowe (9) oraz kredki okrągłe bez oprawy (10).
Charakterystyczne jest, że wszystkie zaprezentowane wyżej kredki zachwalane są głównie ze względu na ich kształty ułatwiające małym dzieciom chwytanie całą dłonią lub ćwiczenie chwytania trzema palcami. Zwraca się też uwagę na żywe kolory, odporność na łamanie i łatwe zmywanie z różnych powierzchni. Wszystkie one są określane jako nietoksyczne, spełniające wymagania norm określonych dla zabawek, np. normy obowiązujące w UE, ale nie ma bardziej dokładnych informacji o ich składzie.
Podczas poszukiwań w Internecie trafiłam na kilka produktów, które zwracają uwagę formą i urodą, ale zostały zakwalifikowane przez producentów dla dzieci powyżej 3 lat. Ciekawe, że zwykle są opisywane jako kredki dla najmłodszych. Czym rysować i kolorować przed ukończeniem 3 lat? I w jakim wieku jest się najmłodszym?
Piękne Crayon Rocks można kupić w Polsce. Są one produkowane z wosku sojowego. Kształtem idealnie pasują do rączki malucha, ale przeczytałam u producenta, że mogą grozić zadławieniem. Konsekwencją tego jest dolna granica 3 lat.
Uwagę zwracają też kredki firmy Faber Castell. Te krótsze szersze w kształcie gruszki chwytane całą dłonią są przeznaczone dla artystów, którzy ukończyli 3 lata, dłuższe węższe w kształcie paluszka do chwytania trzema palcami dla tych, którzy mają 4 lata. Inne produkty tej firmy są produkowane z wosku pszczelego, ale przy tych kredkach brak jakiejkolwiek informacji na ten temat.
Ciekawe mozliwości stwarzają ergonomiczne trójkątne kredki Noris Club wax triangles firmy Staedtler.
Poniżej podam kilka przykładów kredek, które według opisów są wykonane z materiałów bezpiecznych, naturalnych, ekologicznych. Nie z parafiny ale wosków roślinnych lub zwierzęcych: sojowego, palmowego, pszczelego (uwaga! może uczulać) itp. Zawierają one pigmenty mineralne lub barwniki roślinne itd.
Eco-Crayons firmy Eco-Kids są barwione przy użyciu nasion arnoty własciwej, buraków, marchewki, kurkumy, słodkich ziemniaków, czerwonej kapusty i szpinaku.
Natural Crayon Rocks i Natural Crayons firmy Clementine określane są jako bezpieczne dla dziecięcych rąk i ust.
Eco-Wedge Crayons od Endangered Species by Sud Smart to kredki o czterech punktach do rysowania I wielu krawiędziach o różnych długościach umożliwiających kolorowanie dużych powierzchni.
Kredki z wosku pszczelego niemieckiej firmy Stockmar. Kolorowanie nimi przypomina malowanie farbami wodnymi.
Na podstawie tego przeglądu widać, że choć o ideał trudno, to można coś wybrać. Maluchy i tak powinny rysować pod opieką dorosłych, a na początku wręcz razem z dorosłymi. Naszą rolą jest więc zadbanie o bezpieczeństwo małego rysownika. Ale warto dać mu kredki, które dobrze chwyci i które będą zostawiały wyraźny ślad na powierzchni, co zapewniają wszystkie prezentowane kredki.
Chciałabym wspomnieć o papierze do rysowania. Im większa powierzchnia tym lepiej. Warto też używać papierów w różnych kolorach.
MOŻE RÓWNIEŻ ZAINTERESOWAĆ CIĘ:
Na fali wspomnień z malarskich warsztatów

niedziela, 18 listopada 2012

Książki o tym, jak bardzo kochamy nasze maluszki

W czasach, kiedy mamy coraz większe problemy z komunikacją, kiedy siedząc w tym samym pokoju zaczynamy porozumiewać się za pomocą komputerów, szczególnie warto sięgać po książki. Zwłaszcza po książki, które mogą być początkiem rozmowy.
Jesteśmy społeczeństwem, któremu z dużym trudem przychodzi mówienie o uczuciach. Mam wrażenie, że wielu z nas nie mówi swoim najbliższym, że ich kocha i jak bardzo ich kocha. Nawet książki dla najmłodszych traktujące o miłości czy przyjaźni odwołują się do świata zwierząt, a nie świata ludzi.
Jeszcze przed narodzinami N zaczęłyśmy z córką szukać książek dla najmłodszych, w których byłaby mowa o miłości do najmłodszych. Po długich staraniach sprowadziłyśmy trzy, wszystkie wydawnictwa Scholastic.
Dwie z nich są właśnie o tym, jak bardzo kochamy nasze maluszki: Bernadette’y Rossetti-Shustak I Love You Through and Through i Marion Dane Bauer How Do I Love You. Pierwsza z nich kończy się słowami “I love you through and through… yesterday, today, and tomorrow, too”. Zaś drugą zamyka zwrotka „I love all that you will be and everything you are”. Są to typowe książki dla najmłodszych czytelników – zewnętrzne strony sztywnych okładek są miękkie a rogi okładek są zaokrąglone. Obie książki zilustrowała Caroline Jayne Church. Jej rysunki z ograniczoną liczbą szczegółów i schematycznym przedstawieniem postaci są niezwykle rozczulające, tak jak niezwykle rozczulające jest małe dziecko.
Caroline Jayne Church nie jest postacią nieznaną polskim czytelnikom. W 2011 r. poznańskie Wydawnictwo Święty Wojciech wydało kilka jej książek. O jednej z nich zatytułowanej Zaginiona owieczka można przeczytać na blogu „Przeczytałam książkę”.
Nie byłabym sobą, gdybym nie zatrzymała się chwilę nad trzecią ze sprowadzonych książek obrazkowych. Jest to autorstwa Jayne C. Shelton In Grandma’s Arms z ilustracjami Karen Katz. Tym razem ilustracje są barwne i zabawne, jak zabawne są przygody wnuczki i babci podczas wspólnego czytania książek. oto kilka przykładów:
I oczywiście na zakończenie nie mogło zabraknąć słów o miłości.
A skąd tyle kolorów w książce ilustrowanej przez Karen Katz? Zawsze interesowała ją sztuka ludowa Indian, ceramika z Meksyku, z malarzy lubi Chagalla i Matisse’a.
Jeszcze kilka słów o ostatnim nabytku o podobnej tematyce. Książka opracowana i zaprojektowana przez zespół innovativeKids zatytułowana Hugs jest dostępna w dobrych polskich księgarniach. Schematyczne w optymistycznych barwach ilustracje ukazują mamę z córeczką podczas wyprawy do zoo, gdzie różne mamy (pigwin, lwica, słonica i małpa) przytulają swoje małe. Zadaniem małego czytelnika jest włożyć kolejne zwierzątka w kochające objęcia właściwych mam. O znaczeniu uścisków można przeczytać już w pierwszych linijkach tej książeczki „my hugs will always let you know just how much I love you so”. Książeczkę zilustrowała Sophie Hanton. Jej rysunki mają charakterystyczny element – okrągłe buzie.

PS. Kiedy gromadziłam ilustracje do tego materiału, GAGA zadała pytanie na Facebooku „Jak często powtarzacie swoim pociechom Kocham cię?”. Od piątku do niedzieli wieczorem było zaledwie dziesięć odpowiedzi. Pocieszające jest to, że wszystkie były typu „kilka do kilkunastu razy dziennie”.

czwartek, 15 listopada 2012

Trzy świnki – o dmuchaniu z wilkiem

W 2011 roku na Warszawskich Targach Książki zwróciło moją uwagę niewielkie stoisko. Na ladzie leżały cztery niezwykle piękne książki hiszpańskich autorów – raczej niespotykanych na polskim rynku książek dla dzieci. Przemili właściciele Wydawnictwa Tako opowiedzieli mi o popularyzacji czytelnictwa w hiszpańskich przedszkolach – pomyśleć, że w polskich szkołach uczniowie zerówek bywają niewpuszczani do szkolnych bibliotek. Hiszpańskie doświadczenia zachęciły ich do popularyzacji hiszpańskich książek w Polsce.
Ponieważ mała N miała wtedy niespełna pół roku, postanowiłam odłożyć zakup książek na później. Za to od tamtej pory stałam się bywalcem strony internetowej wydawnictwa, a z czasem polubiłam fanpage’a. Z ogromną radością śledzę rozwój wydawnictwa. Razem z córką przyglądamy się kolejnym tytułom i zaczynamy je kolekcjonować.
Dziś już dwuletnia N należy do grona stałych czytelników wydanej przez Wydawnictwo Tako książki Raquela Méndeza „Trzy świnki”. Potrafi ją podsunąć do czytania kilka razy dziennie. Pewnie trochę za sprawą „książki z kropkami” pod wpływem swojej ukochanej cioci lekturę zaczyna od przywitania się ze świnkami machając do nich rączką. A potem puka z wilkiem do drzwi domków i mocno na te domki dmucha z wilkiem. Na koniec macha wilkowi na pożegnanie.
Delikatne ilustracje są dziełem austriackiej artystki, ilustratorki i autorki książek obrazkowych Helgi Bansch. Wielokrotnie nagradzanej za swoje prace. Wcześniej przez 25 lat była nauczycielką w szkole podstawowej. Jej znajomość psychiki dziecka sprawia, że jej ilustracje są doskonale odbierane przez dzieci. Wśród książek dotychczas wydanych przez Wydawnictwo Tako są jeszcze dwie z ilustracjami Austriaczki, a mianowicie autorstwa Marisy Núñez „Czekolada” i „Kukuryk”.

niedziela, 11 listopada 2012

Zanim zagramy w loteryjkę obrazkową

Tym razem postanowiłam napisać o drugiej, obok puzzli, pasji N. Pasji, która bardzo wspomogła uczenie się nowych słów.
DJECO DJ08120, Loto des animaux, design Christel Desmoineaux
W ramach poznawania kolejnych zwierząt, mała N dostała loteryjkę obrazkową, gdzie na 5 kartonikach przedstawiających las, ocean, wieś, afrykańską sawannę oraz dom są rysunki zwierząt (po 6 na każdym kartoniku). Po doświadczeniach N i jej rówieśników z loteryjkami innych firm, stwierdziłam, że ogromną zaletą produktu firmy Djeco jest ograniczona liczba szczegółów – w odróżnieniu od wielu innych loteryjek, w których bogactwo szczegółów na kartonikach rozprasza małe dzieci. W opisywanej loteryjce dziecko losuje kółko z uproszczonym rysunkiem zwierzęcia i odszukuje taki sam wyodrębniony rysunek na kartonikach. Mająca niewiele ponad 18 miesięcy N z ogromnym zapałem dopasowywała 30 zwierząt, przy okazji próbując je nazywać. Jednocześnie nauczyła się rozróżniać poszczególne środowiska i na pytania typu „Gdzie mieszka lis?” bez wahania odpowiadała krótko „w lesie”.
DJECO DJ08123, Loto 4 saisons, design Marie Desbons
W sierpniu kolekcja N wzbogocona została o kolejną loteryjkę – cztery pory roku. Efekt jest taki, że zanim zaczęły spadać liście z drzew, wiedziała, że dzieje się tak jesienią. Zimę zaczęła kojarzyć ze śniegiem, a ten z jazdą na sankach i lepieniem bałwana. Nie wiem, czy to zasługa loteryjki, ale pierwszy śnieg N przywitała z ogromną radością. Znamy oczywiście serię książek poświęconych czterem porom roku. Loteryjka ma tę zaletę, że umożliwia układanie kartoników w odpowiedniej kolejności począwszy od aktualnej pory roku i przekładanie kartoników, żeby uzmysłowić dziecku, że pory roku następują jedna po drugiej.
A co z graniem? – przecież to loteryjki. N ma już 2 lata, więc stopniowo zaczynamy jej przybliżać reguły gry. Póki co, graczami są pluszaki i lalki, a gra za nie wszystkie oczywiście N.
DJECO DJ07003, Puzzle géant saisons
Przy tej okazji chciałabym wspomnieć o puzzlach dla dzieci od 3 lat, które zwróciły moją uwagę. Po ułożeniu 24 gigantycznych puzzli powstaje koło o średnicy 65 cm przedstawiające... pory roku.
MOŻE RÓWNIEŻ ZAINTERESOWAĆ CIĘ:
Puzzle pierwszą pasją

sobota, 3 listopada 2012

Na fali wspomnień z malarskich warsztatów

Warsztaty z Hervè Tulletem, w których uczestniczyłyśmy w Zachęcie, pozostaną na długo w naszej pamięci. Po raz kolejny doświadczyłam, że farby dostarczają wiele radości nawet najmłodszym. Ważne jest, aby nie ograniczać dzieci podczas malowania farbami. Wymaga to jednak przełamania oporów u opiekunów, którzy obawiają sie zbyt dużego bałaganu, zalania wodą, wysmarowania farbami wszystkiego dookoła itd. Ale na to są sposoby.
 
Na początek ochraniamy podłogę. Można zaopatrzyć się w nieprzemakalną matę ochronną (1). Są dostęne pod hasłem mata do malowania lub mata do karmienia. Warto, żeby była ładna i zachęcała dziecko do korzystania z niej. Można ją też wykorzystywać podczas zabaw z tzw. ciastoliną.
Chronimy ubranie maluszka. Na rynku są dostępne specjalne fartuszki z długimi rękawami ściągniętymi gumką i zakrywające w znacznym stopniu również plecy (2). Fartuszki do malowania osłaniają ubranie a jednocześnie są dosyć miękkie i wygodne, żeby nie ograniczać ruchów małego artysty.
Pędzle – dla maluchów polecam te grubsze. Najmłodsi artyści powinni widzieć efekty swojej pracy. Przez przypadek odkryłam specjalne pędzle dla dzieci od 24 miesięcy o grubych plastikowych uchwytach i zaopatrzone w podstawkę/kołnierzyk (3). Grube uchwyty są dostosowane do możliwości małych rączek. A kołnierzyk zabezpiecza doskonale przed turlaniem pędzelka i jednocześnie wymusza jedyny sposób ułożenia go włosiem do góry zabezpieczając przed niezamierzonym zabrudzeniem farbą stołu, podkładki czy też obrazka.
Do tego wszystkiego dodałabym jeszcze kubeczek na wodę do płukania pędzla (4). Na rynku są dostępne w różnych wersjach. Podstawową zaletą większości z nich jest pokrywka z otworem na pędzel, która uniemożliwia rozlanie się wody w razie przewrócenia kubeczka. Oczywiście pod warunkiem, że uprzednio nalejemy określoną ilość tejże wody.
Farby. Podobnie jak w przypadku zabawek warto zadbać o bezpieczeństwo dziecka.Wiele farb jest przeznaczonych dla dzieci od 3 lat. Większość jest określana jako nietosyczne i łatwe do usunięcia z różnych powierzchni. W przypadku młodszych dzieci doradzam korzystanie z farb przeznaczonych dla najmłodszych, oznaczonych 18M+ (Color & Co) lub 2+ (Crayola, Giotto be-be, Ses, Jovi). Zazwyczaj są to farby do malowania palcami (5). Mają konsystencję galaretowatą, można je też nakładać pędzlem.
MOŻE RÓWNIEŻ ZAINTERESOWAĆ CIĘ:
Malowanie z Hervé Tulletem Kredki dla małych rączek

sobota, 27 października 2012

Fotelik w samochodzie – ale jakim?

Na początku tego miesiąca pisałam o zaletach fotelików skierowanych tyłem do kierunku jazdy. Wtedy też nieśmiało wspomniałam, że nie na każdym siedzeniu samochodowym można taki fotelik zamontować.
Dzień później na stronach firmy Besafe znalazłam informację, że od roku 2013 Euro NCAP będzie właśnie oceniać możliwość prawidłowego montowania najlepiej notowanych fotelików dla dzieci spośród dostępnych w Europie. Do tej pory przy ocenie bezpieczeństwa samochodów brano pod uwagę jedynie foteliki rekomendowane przez producenta danego samochodu. Będzie to cenna informacja. Jeśli fotelik ma być wykorzystywany w więcej niż jednym modelu samochodu, dobrze jest wiedzieć, który najlepiej sprawdzi się we wszystkich tych samochodach i na których miejscach. Mając już konkretny fotelik warto wiedzieć, czy po zamontowaniu w kupowanym samochodzie będzie on nadal zapewniał odpowiednie bezpieczeństwo.
Do takich testów wytypowano 9 modeli fotelików. Na liście nazwanej Top Pick Child Restraint Systems znalazł się również fotelik BeSafe izi kid x3 (BeSafe izi combi x3 isofix to BeSafe izi kid x3 z dodatkową możliwością zamocowania w razie potrzeby w samochodzie bez isofixa).
MOŻE RÓWNIEŻ ZAINTERESOWAĆ CIĘ:
Obowiązkowe foteliki – ale jakie?

niedziela, 21 października 2012

Malowanie z Hervé Tulletem

Informacja wydawnictwa Babaryba o warsztatach z jednym z naszych ulubionych ilustratorów zelektryzowała nas, czyli mamę i babcię małej N – już zakochanej w kilku książkach francuskiego artysty. Decyzja o wyborze miejsca warsztatów – postawiłyśmy na Zachętę – zapadła natychmiast i zgłoszenie udziału całej trójki zostało wysłane.
W piątek już od rana przygotowywałyśmy N na spotkanie przy farbach. Oprócz stroju do malowania spakowałyśmy kilka ulubionych przez N książek. W pełni przygotowane dotarłyśmy do Zachęty. Dzieci w oczekiwaniu na zajęcia biegały i skakały po poduszkach. Atmosfera była niezwykle swobodna. A sam artysta przechadzał się między dziećmi z uśmiechem na twarzy i próbował nawiązywać z nimi kontakt.
Pierwszą część spotkania wypełniło wspólne czytanie wcześniejszych książek, niestety raczej niedostępnych na polskim rynku. Były wśród nich Petit ou grand? (1), J’arrive (2), Moi, c’est Blop! (3) oraz Jue de piste (4). Jako ostatnia została przeczytana doskonale już znana czytelnikom w Polsce i na całym świecie książka Naciśnij mnie. Ktoś mógłby zapytać, o jakim czytaniu może być mowa. Na sali były obecne głównie dzieci mówiące po polsku a autor jest Francuzem. Gesty i rozmaite dźwięki a także pojedyncze francuskie słowa łączyły autora ze słuchaczami. Z czasem udział tłumacza stawał się coraz mniej potrzebny. A dzieci bawiły się coraz lepiej. Wiele z nich dopytywało potem o te wcześniejsze książki. Spotkanie było też okazją do zaprezentowania nowej pozycji na polskim rynku Turlututu. A kuku, to ja!.
W końcu nastąpiły oczekiwane warsztaty malarskie. Na długich rozpostartych płachtach papieru dzieci pod kierunkiem pana Tulleta malowały grubymi pędzlami kropki, małe kropki, małe kółka, duże koła... Wypełniały koła kropkami, stawiały kropki na kołach, otaczały koła większymi kołami. Pomiędzy kolejnymi poleceniami zamieniały się miejscami wędrując wzdłuż papierów. Każde dziecko miało tylko jeden pojemnik z farbą. Podczas tych wędrówek następowało mieszanie kolorów. Powoli zaczynał wyłaniać się obraz. Po dodaniu kresek tworzących łodygi i uzupełnieniu ich liśćmi dzieci ujrzały łąkę pełną kwiatów. Nawet nieporadnie stawiane kropki i niedokładnie zamknięte koła malowane rączkami najmłodszych uczestników warsztatów złożyły się na ten wspólny obraz. Na twarzach wszystkich obecnych, niezależnie od ich wieku, można było dostrzec radość i zaangażowanie. Będzie to wspomnienie, które pozostanie na długo w pamięci.
Na zakończenie dzieci stanęły w kolejce po autografy – małe tworzone na poczekaniu rysunki. Każdy z nich był dopasowany do podpisywanej książki.
PS. Korzystając z okazji uzupełniłyśmy domowy zbiór książek o wyczekiwane nowości z wydawnictwa Phaidon.
MOŻE RÓWNIEŻ ZAINTERESOWAĆ CIĘ:
Hervé Tullet, czyli o rozbudzaniu wyobraźni

niedziela, 14 października 2012

Marc Boutavant przybliża odległe kraje

W ramach otaczania N językiem angielskim włączamy wybrane programy telewizji dla dzieci. Tym sposobem zimą trafiliśmy na zapowiedzi nowego serialu z misiem o imieniu Mouk. Spodobała się nam grafika i zainteresowała tematyka – podróże po świecie. Od pierwszego odcinka Mouk stał się ulubieńcem rodziny i znajomych. Natychmiast też zaczęliśmy poszukiwania w Internecie. Sprawdzaliśmy na YouTube’ie, jakie kraje przed nami. Mała N bardzo polubiła piosenkę z filmu, wkrótce często dało się słyszeć z jej ust Mouk, Mouk, choć jeszcze nie była tak rozgadana jak dziś.
Źródło: www.albin-michel.fr
Wtedy to córka wytropiła, że polska wersja książki Marca Boutavanta Le tour du monde de Mouk à vélo et en gommettes była dostępna kilka lat temu. Wydawnictwo Wytwórnia wydało ją w roku 2008 pod tytułem Muk w podróży dookoła świata. Niestety na początku 2012 roku nie udało się nam jej nigdzie znaleźć. Mogłyśmy tylko przeczytać entuzjastyczne opinie szczęśliwców, którzy wcześniej mieli małe dzieci – wszyscy ocenili książkę na 5 gwiazdek. Trochę dziwi, że wydawnictwo na fali zainteresowania serialem nie wznowiło tej książki. Korzystają na tym importerzy angielskiej wersji. Również my postawiłyśmy na to wydanie.
Grafika niezwykle sympatyczna, pełna kolorów przyciąga czytelników. Choć książka, jest przeznaczona dla dzieci od 4 lat, to okazuje się, że i młodsze lubią ją „czytać”. Jest to lektura od 0 do 100 lat, o czym świadczą liczne blogi. Ta pozycja Marca Boutavanta zjednała mu sympatyków w wielu krajach.
Towarzysząc Moukowi, z Paryża udajemy się do Kittilä w fińskiej części Laponii, na wyspę Hydra w Grecji, do libijskich piasków Sahary w rejonie Mourzouk, do miasta Bobo-Dioulasso w Burkina Faso, do miasta Sambava na Madagaskarze, do regionu Puducherry (dawniej Pondicherry) na południu Indii, do Baishuijang w Chinach, do Australii na Kangaroo Island, do Japonii na wyspę Kiusiu, do Peru nad jezioro Titicaca i do Nowego Jorku w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Każde z tych miejsc jest przedstawione na jednej ogromnej ilustracji (78 cm x39 cm), której bohaterami są zwierzęta charakterystyczne dla danego regionu. Z każdego z tych miejsc Mouk wysyła wiadomość do swoich przyjaciół.
Ogrom szczegółów na każdej ilustracji zdumiewa a zarazem wciąga. Do książki można wracać wiele razy i za każdym razem odkrywać w niej coś nowego. To lektura na lata. O wspólnym zgłębianiu książki z dziećmi można przeczytać na blogu Kokon Fantazji. A jak wciągające może być analizowanie szczegółów napisała autorka bloga Przytulnie.
Książka jest stosunkowo odporna na przeglądanie przez najmłodszych czytelników, bowiem strony ze scenami z podróży są wydrukowane na winylowych kartkach. Podobnie, winylowe naklejki dołączone do książki powinny wytrzymać ich wielokrotne naklejaniei odklejanie.
Chciałabym jeszcze wrócić do serialu, który miał swoją premierę we wrześniu 2011 roku. Producentem jest francuskie studio Millimages. Oczywiście w tym przedsięwzięciu autorowi książki towarzyszy duże grono rysowników, autorów scenopisów i scenarzystów. Tym razem Mouk wybiera się w podróż razem z przyjacielem kotem o imieniu Chavapa. Odwiedzają Algierię, grecką Kretę, Kanadę, Japonię, Senegal, Madagaskar, Peru, Wenezuelę, Wietnam, Indie, Brazylię, Chiny, Meksyk, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, Australię, Argentynę, Egipt, Chile, Maroko oraz Finlandię. Podczas wyprawy rozmawiają korzystając z komunikatora z rodzeństwem o imionach Popo i Mita, którzy zostali w domu. W sumie powstały 62 odcinki trwające 11 minut. Wykaz wszystkich odcinków z podaniem krajów, w których toczy się akcja, można znaleźć na stronach francuskiej i anglojęzycznej Wikipedii. Znający francuski mogą także dowiedzieć się, jakimi zwierzętami są główni bohaterowie poszczególnych odcinków.
Znającym francuski bądź angielski chciałabym również polecić 30 zabawnych jednominutowych historyjek z udziałem dwójki przyjaciół Mouka i Chavapy, których akcja ma miejsce podczas podróży. Są one dostępne na YouTube’ie. Wersja angielska została tam zamieszczona przez Disney Junior UK.
Warto dodać, że Marc Boutavant należy do grona artystów współpracujących z firmą DJECO. Współtworzył m.in. witrynę firmy. Jego projektem jest strona przestawiająca las.
MOŻE RÓWNIEŻ ZAINTERESOWAĆ CIĘ:
Mouk na DVD

poniedziałek, 8 października 2012

Obowiązkowe foteliki – ale jakie?

Co jakiś czas jest nagłaśniana sprawa fotelików do przewożenia dzieci. Wtedy przypomina się o obowiązku używania fotelików dla dzieci do 12 lat nieprzekraczających 150 cm wzrostu.
A jak to jest z fotelikami, od których zależy bezpieczeństwo małego dziecka? Foteliki można kupić w dużych sklepach z artykułami dla dzieci, w podobnych sklepach internetowych, w sklepach firmowych, w sklepach specjalizujących się w sprzedaży wózków, ale też w supermarketach. Te foteliki z supermarketów zdumiewają szczególnie. Czy fotelik za 30 zł, a nawet za 170 zł, może zapewnić dziecku minimum bezpieczeństwa? Czy zakup takiego fotelika jest spowodowany troską o dziecko, czy tylko troską o własną kieszeń, np. zabezpieczeniem przed mandatem?
Foteliki oczywiście podlegają homologacji, ale niestety parametry sprawdzane przy homologacji fotelików nie zapewniają dziecku bezpieczeństwa. Polecam artykuł na ten temat w serwisie fotelik.info. W serwisie, który zawiera wiele cennych informacji o fotelikach samochodowych i organizuje ciekawe akcje edukacyjne.
Piszę o fotelikach samochodowych, bo z nimi wiąże się ogromny błąd, jaki popełniłam. Szukając wózka dla pierwszej wnuczki nie sprawdziłam, jaki powinien być ten pierwszy fotelik. Uznałam, że fotelik dla niemowlaka musi pasować do stelaża wózka. A wózek, który wybrałam mial fotelik w komplecie. I to mi wtedy wystarczyło. Podświadomie założyłam, że firma o ustalonej renomie od lat produkująca dla dzieci gwarantuje bezpieczeństwo.
Dopiero po kilku miesiącach, przymierzając się do zakupu kolejnego fotelika dla dziecka o wadze powyżej 9 kg, przyjrzałam się sprawie dokładniej. Długo nie mogłam sobie darować tamtej niefrasobliwości. Wystarczył mi jeden film z crashtestów. Nie udało mi się go odnaleźć teraz po roku, ale zapewniam, że widok fruwającego w samochodzie w wyniku zderzenia fotelika dla najmłodszych, umieszczonego na bazie mocowanej pasem, zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Wtedy podjęłam mocne postanowienie, że wybiorę fotelik solidnie umocowany. Zdecydowałam się na rozparty między dwoma oparciami z dodatkową nogą stojącą na podłodze.
Źródło: www.besafe.com
Oddzielnym zagadnieniem było czy przodem czy tyłem do kierunku jazdy. Większość kolizji samochodowych to zderzenia z przodu (1). Rok temu czytałam głównie o absolutnej konieczności wożenia niemowląt tyłem do kierunku jazdy. Ale co potem? Dziecko osiąga wagę lub długość, powyżej której należy kupić nowy fotelik. Głowa nadal jest stosunkowo duża i ciężka. A szkielet małego dziecka jest nadal mięki, słabe mięśnie i ścięgna szyjne nie są w stanie utrzymać głowy lecącej do przodu. Znacznie lepiej przy kolizjach z przodu jest, gdy dziecko siedzi tyłem do kierunku jazdy (2). Trafiłam wtedy na pojedyncze opinie zalecające przedłużenie okresu sadzania dziecka tyłem do kierunku jazdy. Potem dotarłam do informacji o fotelikach umożliwiających taką jazdę małym dzieciom. Dziś znalazłam jeszcze więcej wypowiedzi zalecających jak najdłuższe stosowanie fotelików umożliwiających jazdę tyłem.
Kolejne istotne dla bezpieczeństwa dziecka zagadnienie to zabezpieczenie przed uderzeniami z boku. Zwłaszcza zabezpieczenie głowy. Coraz więcej firm skupia się na tym problemie.
Lektura tekstów o zaletach i sugerowanych wadach usytuowania tyłem do kierunku jazdy skierowała moje zainteresowanie na dostępne w Polsce foteliki firmy Besafe. Wnikliwa lektura serwisu fotelik.info, dokładne zapoznanie się ze szczegółowymi wynikami testów ADAC, nie tylko z tabelką, sprawiły, że wybrałam model izi combi x3 isofix. Jego słabą stroną jest ergonomia. Fakt, że fotelik jest ciężki, że zapięcie pasów trwa chwilę. Ideału nie było a coś trzeba było wybrać. Wolałabym oczywiście dobre a nie tylko dostateczne zabezpieczenie na wypadek uderzenia z boku. Ale stabilne umocowanie fotelika, dobre ustawienie pasów fotelika w mojej opinii przysporzyły plusów temu fotelikowi. Tym samym fotelik ustawiony tyłem do kierunku jazdy został zwycięzcą.
Fotelik besafe izi combi x3 isofix, źródło www.besafe.com 
Skoro wybrałam Besafe, to odeślę na stronę tej firmy do artykułu Rear-facing car seats are safer.
Warto dodać, że przy montażu fotelika skierowanego tyłem do kierunku jazdy istotny jest model siedzeń w samochodzie. Z doświadczeń z montowaniem w kilku samochodach wiem, że siedzenia nie mogą być zbytnio uniesione z przodu.
Po miesiącach korzystania z fotelika izi combi x3 isofix stwierdzam, że montaż i demontaż jest łatwy, problemem jest waga. Łatwo jest zapiąć i wypiąć dziecko. Podoba mi się regulacja wysokości osłony głowy i wysokości pasów w foteliku. Proste jest zdejmowanie pokrycia fotelika do prania i ponowne jego zakładanie. Kontakt z dzieckiem w tak usytowanym foteliku można utrzymywać dzięki dodatkowemu lusterku.

MOŻE RÓWNIEŻ ZAINTERESOWAĆ CIĘ:
Fotelik w samochodzie – ale jakim?

piątek, 21 września 2012

Hervé Tullet, czyli o rozbudzaniu wyobraźni

Książki – nie umiemy sobie wyobrazić życia bez nich. Razem z córką szukałyśmy ciekawych i ładnych książek jeszcze przed przyjściem N na świat. Początki nie były łatwe. Zwłaszcza po wizytach w księgarniach ogarniało nas przygnębienie. Ogromne ilości pstrokatych książek pełnych ilustracji wykonanych pseudodziecięcą kreską. Treści rodem z..., no właśnie skąd? A do tego błędy w edycji tesktu i niestaranne wydanie.
Nasza wytrwałość w poszukiwaniach została nagrodzona. Wkrótce zaczęłyśmy odkrywać  piękne i mądre książki. Z początku głównie w Internecie. Z czasem dotarłyśmy do miejsc stworzonych przez pasjonatów. A potem okazało się, że nawet  blisko nas jest księgarnia, w której pracują miłośnicy dobrej książki, również tej dla dzieci.
Latem ubiegłego roku moja córka wytropiła zabawną recenzję książki Press Here na Amazonie i zobaczyła zdjęcia kilku książek Hervé Tulleta na blogach mam. Wiedziałyśmy, że te książki musimy mieć. Jesienią pojawiła się polska wersja Naciśnij mnie. Z tym wydarzeniem zbiegło się w czasie sprowadzenie do Polski większej liczby egzemplarzy serii książek „The Game of...” wydawnictwa Phaidon Press.


Naszym zdaniem są one rewelacyjne. Mogą stanowić doskonałą pomoc dla niezbyt kreatywny opiekunów w zabawach z dziećmi. W efekcie z sześciu dostępnych wybrałyśmy pięć - N wtedy ledwo skończyła roczek. Najwcześniej zainteresowała ją The Game of Patterns (1). Oczywiście N była zbyt mała, zeby doszukiwać się różnic między rysunkami. Ale w jakiś sposób interpretowała je. Szczególnie upodobała sobie twarze z 4. rozkładówki. Po dziś dzień jest to jej ulubiona strona w tej książce, choć opowiada już o wszystkich rysunkach.
Obecnie najchętniej sięga do dwóch innych pozycji. Salwy śmiechu wywołuje zabawa z książką The Game of Finger Worms (2). Dużo satysfakcji czerpie z poszukiwania elementów składających się na obrazki w The Game of Mix and Match (3). Czasem robi to z zaangażowaniem dorosłych w tę zabawę, ale też potrafi sama skupić się nad książką, a ja mogę w tym czasie szykować obiad. Zabawy z The Game of Light (4) stają się atrakcyjne teraz, kiedy wcześniej nadchodzi zmrok.
Nie będę opisywać szczegółowo tych książek. Są one dostępne w różnych sklepach. Zainteresowanych odeślę też do strony sklepu wydawnictwa Phaidon Press, gdzie można je wirtualnie obejrzeć strona po stronie.
W tymże sklepie można już zamawiać kolejne pozycje, które będą wysyłane pod koniec października.


The Game of Red, Yellow, and Blue (7) traktuje oczywiście o mieszaniu kolorów. The Game in the Dark (8) to niecodzienna książka. Wydrukowana jest z użyciem fluorescencyjnej farby, dzięki czemu podróż z nią przez Wszechświat nabiera szczególnej magii. Chyba najbardziej nie mogę doczekać się The Game of Sculpture (9), która pozwala stworzyć rzeźbę. Autor zachęca do eksperymentowania z nią poprzez dodawanie innych materiałów.
Najbardziej w Polsce znana książka Naciśnij mnie i seria „The Game of” to tylko wycinek bogatej twórczości francuskiego plastyka. Jest on nazywany „the prince of pre-school books”. Z pewnością będę tu jeszcze o nim pisać.
Chciałabym tylko dodać, że Hervé Tullet należy do grona artystów współpracujących z firmą DJECO.
PS. O książce The Game of Light pisało Ładne bebe. Zaś The Game of Mix and Match została szczegółowo zaprezentowana przez Peek-A-Boo-Boo.
MOŻE RÓWNIEŻ ZAINTERESOWAĆ CIĘ:
Malowanie z Hervé Tulletem